









Łukasz Brudnik: Naszej rozmowy nie mogę zacząć inaczej, niż od postawienia pytania, czy Pani zdaniem za nieoddawanie książek powinna grozić kara śmierci?
Olga Rudnicka: [Śmiech] Może nie kara śmierci, nie wpadajmy w przesadę, ale rzeczywiście jakaś dosadniejsza kara, by się przydała. Książka to nie tylko produkt, ale także część autora. To są myśli, to są przemyślenia, to jest bardzo często ciężka praca twórcza. Niektórzy czytelnicy to doceniają, niektórzy tego nie doceniają. I myślę, ze warto zwrócić na to uwagę, że to nie tylko produkt – to kawałek kogoś. Czytelnicy sięgając po te książki, czymś się kierują. Chcą się czegoś dowiedzieć, odreagować, odpocząć, wniknąć w inny świat, który niekiedy bywa emocjonujący i chociażby z tego względu warto oddawać książki, by tego samego mogła doświadczyć kolejna osoba.
Ł.B.: Skąd wziął się pomysł na tytuł książki Oddaj albo giń? Nie ukrywam, że tytuł ten bardzo mi się podoba.
O.R.: Sama nie wiem, skąd się biorą tytuły, już odbijając od samego Oddaj albo giń. Tworząc historię, wszystko w pewnym momencie jakby składa się w taką całość, że na to nie ma wytłumaczenia. Oddaj albo giń jest tytułem bardzo przerysowanym, bo nie wyobrażam sobie, że ktoś miałby zginąć za nieoddanie książki. Tytuł ma zwrócić uwagę czytelnika. Może to właśnie z tego wynika.
Ł.B.: Oddaj albo giń otwiera cykl przygód z Matyldą Dominiczak, jednak nie jest to pierwsza książka, w której się ona pojawia. Co takiego jest w tej postaci, że postanowiła Pani uczynić ją bohaterką kilku swoich powieści?
O.R.: Rzeczywiście z Matyldą Dominiczak spotykamy się już w powieści Byle do przodu. Nie ukrywam, że należę do tej samej grupy osób – kiedyś nie wierzyłam w siebie, choć marzyłam o różnych zawodach, miałam swoje pragnienia… Ta niewiara w siebie często podcina skrzydła. Taką osobą była Matylda na samym początku. Żyła dość prozaicznie, schematycznie, bała się jakby zrobić ten krok do przodu, ale w końcu go zrobiła. W Byle do przodu poznajemy już Matyldę jako licencjonowaną panią detektyw. Natomiast zależało mi na tym, żeby cofnąć się troszeczkę w czasie i pokazać czytelnikom, jaką drogę przeszła, żeby zostać tą panią detektyw. I też troszeczkę pokazać, że warto przełamać swoje strachy, lęki, żeby dążyć do tego, o czym marzymy. Bo jeżeli choć troszeczkę tego chcemy, to jest to w zasięgu naszej ręki i jest to możliwe.
Ł.B.: Czytając cykl z Matyldą, pierwsze co rzuca się w oczy, to rewelacyjne, pełne humoru dialogi tej bohaterki ze swoją córką, a także z mężem. W jaki sposób przystępuje Pani do pracy nad dialogami i skąd czerpie pomysły na nie?
O.R.: Dialogi wynikają przede wszystkim z osobowości moich bohaterów. Często bywają dość ekscentryczni, dość chaotyczni, dość roztrzepani. Ktoś, kto jest osobą z nadmiarem energii i z taką niekończącą się gonitwą myśli w głowie, często szybciej coś powie, niż pomyśli. To z tego wynika – z ich temperamentu. Tym bardziej że tak jak tutaj w tej sytuacji Matylda, córcia Monika czy Roman to są zupełnie odmienne postacie. Muszą znaleźć jakąś nić porozumienia pomiędzy sobą, a że bardzo różnią się od siebie, w ich dialogi humor sam z siebie się wkrada.
Ł.B.: W Pani książkach często dominuje humor określany jako komedia pomyłek, ale nie jest też Pani obcy czarny humor jak w przypadku powieści Były sobie świnki trzy. Czy pisząc poszczególne sceny, widzi Pani ich potencjał humorystyczny, czy przychodzi to samo z siebie?
O.R.: Nigdy nie widzę potencjału humorystycznego. Wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że wszystkie moje postacie czy też pomysły na książki są dość poważne. Właściwie to bohaterowie weryfikują akcję w książce. Z racji ich osobowości ten humor – czarny, sytuacyjny – sam się tworzy.
Ł.B.: W Pani twórczości wyjątkową pozycję stanowi powieść Cichy wielbiciel, gdzie poruszone są problemy związane ze stalkingiem. Po jej wydaniu mówiła Pani, że pisanie krwawych kryminałów z prawdziwego zdarzenia to nie jest coś, do czego chciałaby Pani wracać. Czy nadal Pani tak uważa? A może powoli rodzi się w Pani pomysł na wyjątkowo niehumorystyczny kryminał?
O.R.: Jestem takim chodzącym paradoksem. Z jednej strony cały czas marudzę, że ten humor wkrada mi się w powieści, a chciałabym, aby to było coś bardziej poważnego czy nawet krwawego. Tymczasem kiedy zdarzyło mi się napisać powieść Cichy wielbiciel, gdzie nie ma typowego dla mnie dowcipu, okazuje się, że przeżywałam cały ten problem stalkingu tak samo, jak moja główna bohaterka Julka – też bywałam przerażona, moje samopoczucie było obniżone, spoglądałam nieufnie na swoje otoczenie, analizowałam. Momentami czułam frustrację, bezsilność i to chyba nie jest droga, którą powinnam pójść. Empatia to ponoć dobra echa, a okazuje się, że podczas pisania ta empatia niekoniecznie nam służy i myślę, że moja zgubiła mnie w tym momencie. Gdybym pisała tylko i wyłącznie poważne powieści, to chyba by się dla mnie źle skończyło [śmiech]
Ł.B.: W egzemplarzach Pani książek, przy końcu, pojawia się apel o wsparcie dla schronisk dla zwierząt. Dlaczego zdecydowała się Pani na ten krok?
O.R.: Kocham zwierzęta. Otaczam się nim od najmłodszych lat – były to psy, koty, świnki, myszki, szczury, chomiki, a nawet konie. Zdecydowałam się na ten krok z prostego powodu: jeżeli nam, ludziom jest źle, potrafimy o tym powiedzieć, potrafimy poprosić o pomoc. Zwierzaki nie potrafią tego zrobić. Tym bardziej że mam świadomość, iż to właśnie ludzie zgotowali im taki los. Te zwierzęta potrzebują pomocy dlatego, że człowiek się nad nimi znęcał, że to człowiek wyrzucił je za drzwi. I kto ma im teraz pomóc, jeśli nie my? Chętnie pomagam. Cały czas jednak mam takie przekonanie, że i tak za mało, stąd ten apel do czytelników. Jeżeli ktoś ma ochotę, jest chętny i kocha zwierzęta – pomagajmy. Dobro wraca!
Ł.B.: Często Pani powtarza, że nie umie uśmiercać kobiet. A gdyby w trakcie adaptacji którejś z Pani książek scenarzysta postanowił uśmiercić jedną z bohaterek – byłaby Pani wzburzona, czy może raczej neutralna w emocjach?
O.R.: Serce by mi pękło! Na pewno nie byłabym neutralna w emocjach, bo nie potrafię. Jestem dość emocjonalną osobą i często też słyszę, że nie mogłabym grać w pokera, bo od razu widać po mojej twarzy, co mam na myśli. Także nawet gdybym chciała to ukryć, nie dałabym rady. Poza tym cenię sobie bardzo szczerość i czasem brakuje we mnie takiej asertywności, nad którą zresztą cały czas pracuję. Myślę, że w sytuacji, o którą Pan pyta, też starałabym się być szczera i powiedzieć, porozmawiać, wynegocjować cokolwiek. Natomiast gdyby to się miało w jakiś sposób przysłużyć ekranizacji, na pewno wysłuchałabym, co scenarzysta ma do powiedzenia.
Ł.B.: Czy któraś z bohaterek przypomina Olgę Rudnicką?
O.R.: Kilka lat temu powiedziałabym, że zdecydowanie nie. Ale znajomi, rodzina, którzy czytają te książki, uświadomili mi, że wszędzie gdzieś ta Olga Rudnicka jest. Nie jest to jeden do jednego. Raczej są to pojedyncze cechy, różnego rodzaju powiedzonka, niekiedy jakieś sytuacje. I teraz też już mam świadomość tego, że autor chcąc nie chcąc, gdzieś tam namiastkę swojej osobowości wciśnie, zwłaszcza jeśli polubi się danego bohatera i czujemy się fajnie w jego towarzystwie. Rzeczywiście gdzieś tam troszeczkę tej Olgi Rudnickiej w moich książkach jest.
Ł.B.: Jakie są Pani najbliższe plany wydawnicze?
O.R.: Takie same od czternastu lat (mam nadzieję, że Prószyński i S-ka mnie nie przepędzi) – pisać, pisać i pisać. Pisanie w tej chwili poza moją pasją i uzależnieniem stało się też pracą, więc teraz pracuję nad kolejną książką z Teklą w roli głównej. Chciałabym również powrócić do detektyw Matyldy Dominiczak. Póki co tych pomysłów nie brakuje, a zatem kolejne lata to kolejne powieści.
Ł.B.: Dziękuję za rozmowę.
O.R.: Dzięki.
[19.05.2022 r.]
Olga Rudnicka – autorka powieści kryminalnych nacechowanych humorem. Z wykształcenia pedagożka specjalna. Autorka blisko dwudziestu książek, z których szczególnie docenione to m.in.: Martwe Jezioro, Czy ten rudy kot to pies?, Zacisze 13, Lilith, Cichy wielbiciel, Życie na wynos, Zbyt piękne. Najnowsza Zgiń, przepadnij publikacja ukazała się w marcu 2022 r..