









Jolanta Zakrawacz: Aniu, gdy spotkałyśmy się i rozmawiałyśmy w Opolu, byłam po lekturze dwóch Twoich książek – Splątanej oraz Osadzonej. Teraz jestem bogatsza w kolejne doświadczenia czytelnicze i muszę powiedzieć, że rzadko zdarza mi się być tak mocno starganą emocjonalnie. Tobie jako autorce bardzo za to dziękuję, a wszystkim polecam książki Anny Matusiak przede wszystkim dlatego, że są to powieści głęboko poruszające, trzymające w napięciu, dające nam dużo do myślenia, zwłaszcza dzięki głównej refleksji, aby nie oceniać drugiego człowieka, tylko najpierw poznać jego losy. Masz w dorobku również i takie publikacje, przy których z kolei dobrze się bawiłam, na przykład poznając klientów agencji ślubnej w Zanim powiesz tak. Dziękuję Ci za te wszystkie pełne różnych emocji opowieści.
Zacznijmy może od uporządkowania Twojej własnej historii. Powiedz, proszę, jak kobieta tak wielu profesji (i wszystkich uprawianych z sukcesem) – dziennikarka, szkoleniowiec, wykładowczyni, właścicielka agencji ślubnej i wreszcie założycielka Salonu Kobiet – weszła na drogę pisarską? Która z tych branż jest dla Ciebie priorytetowa?
Anna Matusiak: Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za to „targanie emocjonalne”, które doceniłaś w mojej twórczości, bo emocje są dla mnie w życiu bardzo ważne. Są czymś, co nas wyróżnia, co daje nam poczucie bycia wyjątkowym zwłaszcza w czasach, kiedy sztuczna inteligencja zaczyna deptać ludziom po piętach. A ja, może naiwnie, ale wciąż wierzę, że emocji nie da się zastąpić nawet jej najinteligentniejszym modelem, bo nie wywoła w nas prawdziwych wzruszeń, nie da tego „czegoś” ponad nas samych. Ważne jest dla mnie jako autorki też to, że zwróciłaś uwagę na absolutnie najistotniejszy element mojego pisania, na ten wspólny mianownik właściwie wszystkich książek – próbę walki z ocenianiem innych ludzi. To jest bardzo ludzkie, że widząc albo słysząc o fragmencie czyjegoś życia i przepuszczając przez własne prywatne filtry, dokonujemy oceny tego życia. A to jest absurd! Nie jesteśmy przecież w stanie stwierdzić, do czego sami bylibyśmy zdolni w podobnej sytuacji. Zawsze powtarzam, że modlę się, by los nie stawiał przede mną zbyt trudnych wyzwań i prób, bo nie wiem, jak z niektórych bym wyszła. Im jestem starsza, tym bardziej nie jestem tego pewna, choć wydawać by się mogło, że z wiekiem taką wiedzę o sobie powinnam posiąść. Po wielu spotkaniach, wywiadach i rozmowach z różnymi ludźmi, poznając ich historie wiem na pewno, że nie mam prawa jako człowiek oceniać kogokolwiek, bo zawsze może być jakaś druga strona medalu. Więcej – zawsze jest. Zawsze istnieje drugie dno, szersza perspektywa, kontekst, który coś spowodował. Nie chodzi mi o to, by usprawiedliwiać, ale o to, by dopuścić do siebie myśl, że być może bardzo błędnie oceniamy to, co widzimy, bo oglądamy tylko maleńki fragment całej rzeczywistości drugiego człowieka.
J.Z.: Książki Splątana i Osadzona, a także inne w Twoim dorobku, są zainspirowane prawdziwymi zdarzeniami, historiami młodych dziewczyn i kobiet bardzo mocno doświadczonych przez los – więzieniem, chorobą, cierpieniem, tęsknotą za normalnością. Mnie ta lektura wyczerpała emocjonalnie. Komunikat, który jedna z bohaterek, Sara, musiała przekazać synowi Hani, złamał mi serce dokładnie tak, jak złamał serce wszystkim uczestnikom tego dramatu. Ty poznałaś te dziewczyny, weszłaś w ich życie i nawet jeśli w swojej twórczości tylko bazowałaś na faktach, to i tak dla czytelnika są to historie prawdziwie wstrząsające. Która z tych książek była najtrudniejsza do napisania, a potem do „wyjścia” z danej opowieści?
A.M.: Nie wiem. Bardzo lubię obie te historie. Splątana i Osadzona, a teraz trzecia książka zainspirowana prawdziwymi historiami, Naznaczona, to mój ukochany cykl. Każda z nich pokazuje, jak bardzo można dać się zaskoczyć, będąc wcześniej przekonanym, iż wszystko już wiemy – kto jest winny, jak się potoczą czyjeś dalsze losy. Jako dziennikarkę zawsze interesował mnie drugi człowiek, jego psychika, to co nim kieruje we wszelkiego rodzaju działaniach. Odwiedzając więzienie na potrzeby tworzenia pierwszej książki, nieraz sama doznawałam szoku, gdy po zaledwie kilkudziesięciominutowej rozmowie ze skazaną zupełnie zmieniało się moje myślenie o niej. Jak bardzo odmienne było dosłownie godzinę wcześniej! I właśnie ten proces chciałam przedstawić w swoich książkach. Splątana i Osadzona to historie dwóch kobiet, które zapłaciły bardzo wysoką cenę za jedną niewielką decyzję w swoim życiu. Zupełnie różne opowieści, zupełnie od siebie niezależne. Cykl Historie prawdziwe to trzy niezależne książki, ale pokazujące wspólną prawdę, że czasami otwarcie tych, a nie innych drzwi potrafi tak dramatycznie zmienić nasz dalszy los. Nie chcę teraz zbyt wiele zdradzić z puenty, ale jedno z całą mocą muszę – warto otworzyć swój umysł na myślenie niestandardowe i właśnie nieoceniające. Takie książki pisze mi się bardzo trudno i łatwo zarazem. Łatwo dlatego, że ja bardzo lubię rozkminy emocjonalno-psychiczne i zależy mi, żeby moje książki miały dużą wartość psychologiczną. Wówczas wchodzę w to gładko i piszę jak w amoku, często niemal jak w transie. Po prostu samo się pisze. A z drugiej strony jestem głęboko zanurzona w moich bohaterów i faktycznie cierpię razem z nimi. Może nie płaczę razem z nimi, bez przesady – nie wzruszam się własną literaturą, ale emocjonalnie potrafię siebie też przeczołgać po to, żeby potem czytelnik doznał tych samych emocji. To, co jeszcze jest dla mnie ważne, to również pewne światło, jakaś jasność. Nie zależy mi tylko na tym, żeby czytelnik ronił łzy, ale też by poczuł zawsze mimo wszystko nadzieję. Tak, nadzieja to drugie słowo klucz poza wolnością, rezygnacją z oceniania i jeszcze kilkoma innymi sformułowaniami, które są dla mnie i w życiu, i w mojej twórczości ważne. Splątana to historia kobiety, która odsiaduje wyrok za zabójstwo własnego dziecka. Jest wspaniałą matką, wspaniałym człowiekiem. Wszyscy ją lubią, łącznie z służbą więzienną. A ona płacze, cierpi i przekonuje młodą dziennikarkę Sarę, że to dziecko zostało oddane do adopcji na czarnym rynku przez okrutnego męża i bezwzględną teściową. I że ona to udowodni. Wszystkie jej dzieci, a ma ich kilkoro, wierzą jej, bo wiedzą, jaką była i jest matką. Sara postanawia pomóc tej kobiecie, bo także jej uwierzyła, dlatego zaczyna prowadzić własne śledztwo. Osadzona z kolei to historia dziewczyny, która z miłości podjęła bardzo złą decyzję i przewiozła przez granicę narkotyki, będąc przekonaną, że to coś innego. A co? Nie chce zdradzić. Złapana odsiaduje wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności w japońskim, bardzo ciężkim, odczłowieczającym więzieniu. Takie są fakty, ale wiele innych elementów w tej książce jest już wymysłem mojej wyobraźni. Poznałam tę cudowną dziewczynę, a historia, którą mi opowiedziała, spowodowała że zamarłam, myśląc o tym, jak łatwo jest młodej, zakochanej kobiecie, będącej zresztą w związku już od kilku lat, a więc mającej prawo ufać, popełnić głupi błąd, który kosztuje. Bardzo dużo kosztuje, może nawet za dużo. Na szczęście nie mnie to oceniać i zawsze dziękuję Bogu, że mogę tylko opisywać, a nie wydawać wyroki w tego typu sprawach, bo chyba bym nie umiała.
J.Z.: Zafascynowała mnie Sara – młoda, ambitna, niebojąca się trudnych tematów dziennikarka, która postanawia wejść do kobiecego zakładu karnego w celu napisania reportażu o życiu kobiet za kratami. Sara szczerze pragnie pochylić się nad ich historiami i przedstawić je światu. Żeby nie zdradzać zakończenia, a zachęcić innych do przeczytania książki Skazane. Historie prawdziwe, proszę, powiedz, czy doświadczenia i emocje, jakie były udziałem tej bohaterki w powiązaniu z historią Hani są również Twoimi doświadczeniami?
A.M.: Najpierw może wyjaśnię. Mamy książkę Skazane. Historie prawdziwe – moją pierwszą, literatura faktu, cykl wywiadów z więźniarkami, kobietami osadzonymi w Zakładzie Karnym Warszawa-Grochów. I mamy potem Splątaną, po wielu latach napisaną opowieść o Hani, która jak powiedziałem wcześniej, odsiaduje wyrok za zabójstwo własnego dziecka. I faktycznie jedna z historii, którą poznałam, pisząc Skazane, zainspirowała mnie do stworzenia tej fikcyjnej, podkreślam fikcyjnej historii opartej na kanwie faktów. Sara – młoda, ambitna, niebojąca się trudnych tematów dziennikarka, jak powiedziałaś, to faktycznie trochę moje alter ego, dziewczyny, którą byłam przed laty, taką, której się chce zmieniać świat na lepsze. I to mi akurat zostało. Wiem, że brzmi to bardzo górnolotnie, ale naprawdę zależy mi na pokazywaniu historii, które coś otwierają, pokazywaniu ludzi, o których warto powiedzieć światu, bo robią coś dobrego, ważnego, mądrego, potrzebnego. Albo wręcz przeciwnie – bo zrobili coś tak złego, popełnili jakiś tak okrutny błąd, że może warto się na nim uczyć. Sara z całą pewnością ma w sobie sporo ze mnie, oczywiście nie jeden do jednego, ale ze wszystkich opisanych historii (może poza Leną wedding plannerką), to w tej o Sarze zawarłam najwięcej swojego życia.
Teraz studiuję psychologię, bo ona była zawsze dla mnie bardzo ważna i czekała na odpowiedni moment w życiu, żebym poczuła gotowość jako już świadomy człowiek, aby studiować taki kierunek, przejść go inaczej niż dwudziestolatka, której zależy może bardziej na dyplomie niż wiedzy. Więc to wszystko mi się połączyło w pewną całość. Dosyć długo czekałam z wydaniem pierwszej książki. Czekałam na to poczucie sensu i przekonanie, że mam coś ważnego do powiedzenia, sama przeżyłam już na tyle dużo, że mam prawo zaproponować czytelnikowi jakąś lekturę. Dlatego dwie pierwsze książki to była literatura faktu, naturalne przedłużenie pracy dziennikarskiej. Dopiero trzecia stała się fabułą i dopiero tutaj miałam odwagę kreować historię na bazie tej prawdziwej. Emocjonalnie wszystkie są bardzo blisko mnie, zawierają w sobie sporo z życia mojego i moich przyjaciół.
J.Z.: Doświadczenia zawodowe zawsze czegoś nas uczą. Czy w Twoim przypadku mają one przełożenie na kolejne książki?
A.M.: Jeśli chodzi o wszystkie te moje profesje, to powiem szczerze, że wydają mi się paradoksalnie być dosyć mocno ze sobą związane. Chyba całe moje życie prowadziło do tego, żebym zaczęła w końcu pisać książki, a tworzyłam sobie coś tam już jako mała dziewczynka. Wszelkie emocje wyrażałam poprzez pisanie. Kiedy byłam smutna – musiałam pisać, kiedy byłam bardzo wesoła – musiałam się tym z moim pamiętnikiem podzielić. Będąc w szkole podstawowej, założyłyśmy z przyjaciółkami Klub Pisania Listów. Pisałyśmy je do siebie codziennie, bo taki był regulamin. Żeby było o czym pisać, niewiele mogłyśmy ze sobą rozmawiać w szkole, ale kochałyśmy to! Było nas chyba sześć i miałyśmy pełne ręce roboty, żeby w odpowiednim czasie napisać każda do każdej, potem odczytać, odpowiedzieć itd. To było cudowne. Więc myślę, że jakby naturalną konsekwencją wszystkich moich działań życiowych było dążenie do pisania, co jest też mocno, totalnie powiązane z moim życiem zawodowym, dziennikarskim.
J.Z.: Wróćmy jeszcze do nauki płynącej z doświadczeń zawodowych, a mianowicie do pracy w agencji ślubnej, czyli aktywności kompletnie niezwiązanej z branżą wydawniczą i pisarską. Czy zdobyta na tym polu wiedza czegoś Cię nauczyła? I czy również tak jak w przypadku miłości do pisania i do dziennikarstwa to doświadczenie przełożyło się na Twoją karierę jako autorki książek? Pomogło Ci jakoś, czy może raczej były to działania, patrząc z dzisiejszego punktu widzenia, do niczego niepotrzebne?
A.M.: Uściślając fakty, ja już nie mam agencji ślubnej. Pandemia zrobiła swoje, ale muszę przyznać, że nie było to dla mnie jakoś bardzo bolesne rozwiązanie dlatego, że w którymś momencie już poczułam, że mimo mojego wielkiego zaangażowania i wielkiego oddania tej branży i tej części mojego życia na pewnym etapie, to chyba nie do końca jest moja droga. W branży ślubnej bardziej interesował mnie aspekt psychologiczny, to tworzenie emocji, dawanie i kreowanie pewnej magii i wspomnień konkretnej parze, niż samo przygotowanie eventu, który przecież jest najważniejszy w pracy wedding plannerki. No i w którymś momencie uświadomiłam sobie, że właśnie opisuję losy Leny, czyli bohaterki książki Zanim powiesz tak, organizatorki ślubów, do której zwracają się pary z różnymi perspektywami miłości. Po co było mi to doświadczenie w karierze? Najbardziej właśnie po to, bym mogła napisać historię o miłości, ale również o tym zawodzie, który jest stosunkowo nowy, bardzo ciekawy, lecz często postrzegany jako praca laleczki w różowej garsonce, poprawiającej kwiatki. Tak pokazują go media, upraszczając i banalizując, a to jest ciężka robota i zapieprzanie, mówiąc brzydko. Nie raz nogi do tyłka wchodziły po dwudziestogodzinnej koordynacji od rana do nocy. Od razu uspokajam – żadna z par ani w pierwszej, ani w drugiej części Zanim powiesz tak nie ma odzwierciedlenia w prawdziwej historii. Jest tam dużo fikcji, dużo wyobraźni, ale oczywiście jakieś doświadczenia wyniesione z tego okresu mojego życia zawodowego się tam też znalazły. Tego się nie da oddzielić. Bardzo lubię te książki. Są zupełnie inne niż pozostałe moje odsłony literackie – dla kontrastu, dla oddechu mojego i przede wszystkim czytelników. Myślę, że taka strona też jest fajna i od czasu do czasu na pewno będę się starała iść w gatunkowo nieco lżejszym kierunku.
J.Z.: Z książki Skazane. Historie prawdziwe pochodzą słowa, które mocno zapadły mi w pamięć, i o których często myślę: „Tracąc osobę, którą się kochało, zyskuje się anioła, który nad nami czuwa”. Piękne. Też w to wierzysz?
A.M.: Tak, też w to wierzę. Mam w sobie taką potrzebę nadawania sensu wszystkiemu złemu, co się wydarzyło w życiu. Utrata bliskiej osoby jest zawsze wielkim bólem, wielkim cierpieniem, więc skoro tracisz tak dużo, to może wiara, że zyskujesz anioła, pozwoli złagodzić ten ból? To jest też cytat, który bardzo pasuje do Kiedy się pojawiłeś – mojej trzeciej książki, ale debiutu fabularnego. Książki, która powstała na bazie osobistych doświadczeń związanych z bardzo trudnym macierzyństwem, z bardzo poważną diagnozą mojego synka, dzisiaj zupełnie zdrowego sześciolatka, za co dziękuję Górze codziennie. Tygodnie spędzone w Centrum Zdrowia Dziecka, losy innych mam, z którymi się zaprzyjaźniłam, które walczą do dziś o swoje dzieci albo je po prostu w międzyczasie straciły... Wszystkie te emocje i przemyślenia spowodowały, że mam w sobie wręcz poczucie obowiązku, by je przekazywać dalej, bo po coś przecież ich doznałam. I bardzo chciałabym z tego trudnego doświadczenia w swoim życiu zrobić coś po prostu dobrego i podnoszącego na duchu innych rodziców. Taki był mój cel, taka była moja – duże, ważne słowo – misja.
J.Z.: Z projektem „Zaczytane Opolskie”, w ramach którego gościmy Cię na Opolszczyźnie, wiąże się także inny – „Siła jest kobietą”. Zgadzasz się z tą tezą?
A.M. Oj tak. Jakie my, kobiety, jesteśmy silne! Zastanawiam się tylko, czy musimy takie być, czy chcemy? Czy to po prostu cecha charakterystyczna każdej z nas? Nie twierdzę, że mężczyźni nie są silni, ale w inny sposób. Kobiety są cudowne! Widać to właśnie w Centrum Zdrowia Dziecka. Na przykład poznałam kobiety, których siła naprawdę czyni cuda. Dziewczyny, które w największych dramatach i w absolutnym piekle, ocierając łzy, mówiły: „Dobra, nie poddam się. Walczę dalej”.
A.Z.: Jak pracuje się z inną pisarką?
A.M.: Mam na koncie takie dwukrotne doświadczenie. Pierwsze dwie książki napisałyśmy wspólnie z Katarzyną Borowską, a ostatnią – Antyerotyk z Gabrielą Gargaś. Chyba mam szczęście do fajnych dziewczyn, bo bardzo dobrze mi się pracowało i z jedną, i z drugą. Praca przy dwóch pierwszych książkach miała trochę inny charakter, bo były to wywiady, więc cudowne było to, że mogłyśmy się uzupełniać na etapie rozmów z naszymi bohaterkami i dodawać ze swoich zawodowych doświadczeń elementy, które wzbogacały te rozmowy. Antyerotyk to z kolei historia dwóch przyjaciółek, pisarek, które postanawiają napisać erotyk. Jedna jest singielką ciągłe randkującą na Tinderze, a druga jest w związku już pełnym rutyny. I obie sobie nawzajem zazdroszczą. Mamy tu taką trochę powieść w powieści, bo poznajemy losy tych dwóch przyjaciółek oraz losy bohaterek pisanej książki. W którymś momencie stwierdzają, że napiszą prawdę o kobietach, które właściwie mają podobne przeżycia, rozczarowania, smutki, choć z zewnątrz może wydawać się inaczej. I tak powstanie antyerotyk.
Na początku pisałyśmy z Gabrysią rozdział na rozdział, rzucając sobie wyzwania. W zależności od tego co napisała jedna, druga musiała stworzyć fabułę, rzucając wyzwanie znowu tej pierwszej. Bardzo dobrze się bawiłyśmy, choć żonglowałyśmy także innymi, poważnymi emocjami. Obie jesteśmy mocno uczuciowe, więc starałyśmy się wykorzystać tę cechę, przekazując ją naszym bohaterkom. Co ważne, obie bohaterki Antyerotyku są kreowane przez nas razem. Nie podzieliłyśmy się nimi. Dzięki takiemu zabiegowi postaci zyskały bardziej trójwymiarowy charakter. Polecam tę książkę. To świeżutka rzecz i mówiąc nieskromnie, naprawdę nam się udała.
J.Z.: Bardzo zaciekawił mnie fakt, że we wszystkich Twoich książkach wydanych w formie audiobooków lektorką jesteś Ty. Czy jest jakiś szczególny powód takiego zabiegu realizacyjnego?
A.M.: Nie tylko kocham pisać książki, ale też je czytać. Ponieważ nagrywam zawodowo audiobooki, mam swoje prywatne, profesjonalne studio. Gdy tylko wychodzi moja książka, to wydawca od razu wie, że „z automatu” ja ją przeczytam. Ale może warto pomyśleć o tym, żeby dla kontrastu ktoś inny kiedyś dał jej swój głos? Bo też wcale łatwo nie czyta się swojej własnej książki. W trakcie chciałoby się zmienić co drugie zdanie (śmiech).
J.Z.: Wystąpienia publiczne to dla ciebie chleb powszedni. Zapraszając Cię do Opola, bardzo mi zależało, żeby były to spotkania autorskie połączone z treningiem autoprezentacji. Czy czytelnikom „Bibliotekarza Opolskiego”, którzy nie mieli okazji w nich uczestniczyć, a zwłaszcza bibliotekarzom, dla których występowanie przed publicznością to ogromny stres, możesz dać jakąś złotą radę?
A.M: Och, mogłabym ich zdradzić setki, bo pełne takie szkolenie trwa wiele godzin. Ale gdybym miała wybrać jedną najważniejszą, to właściwie stworzy nam się klamra kompozycyjna. W tym wywiadzie zaczęłyśmy od emocji i na emocjach skończę. Bądź sobą, pokaż swoje prawdziwe emocje, bo ludzie kochają prawdziwe emocje.
Jolu, a teraz jeszcze coś ode mnie i proszę, wydrukuj te słowa, bo to ważne. Dziękuję za jeden z ciekawszych wywiadów, jakiego udzieliłam ze względu na oryginalność pytań. Niebanalne, wymagające ode mnie chwili zastanowienia się, no i pokazujące przygotowanie rozmówcy. To z perspektywy dziennikarza jest dla mnie bardzo istotne. Nie ma we mnie zgody na po prostu siadanie przed bohaterem wywiadu w oczekiwaniu, że coś tam powie. I wciąż mówię to z perspektywy dziennikarza. Bardzo mi było miło poznać Cię osobiście i zobaczyć na własne oczy Twoją pasję. A ludzie z pasją zawsze pozostawiają w rozmówcy poczucie, że chce się do nich wracać. I Ty jesteś taką osobą. Bardzo Ci za to dziękuję. Proszę Cię, żebyś te słowa umieściła, choć wiem, że to dla Ciebie niezręczne. Sprawdzę na etapie autoryzacji! (śmiech)
J.Z.: Dziękuję za rozmowę i zapraszam do lektury książek Anny Matusiak.
Anna Matusiak-Rześniowiecka - wieloletnia dziennikarka i prezenterka Telewizji Polskiej i Polskiego Radia. Absolwentka filologii polskiej i teatrologii, wykładowczyni dziennikarstwa w Dolnośląskiej Szkole Wyższej Edukacji we Wrocławiu oraz w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza w Warszawie. Trenerka wystąpień publicznych, wolontariuszka w szpitalu psychiatrycznym, co jest związane z planami podjęcia studiów psychologicznych. Szerokiej publiczności znana z wystąpień w telewizji, zwłaszcza jako prowadząca dziesiątki gal, koncertów, wydarzeń i konferencji. Felietonistka, autorka książek: Skazane. Historie prawdziwe, Molestowane. Historie bezbronnych, Kiedy się pojawiłeś, Splątana, Osadzona, Zanim powiesz TAK.